Biografia

Biografia

28 maja 1952

Urodziłem się w Przasnyszu w narożnym domu przy pl. 1-go Maja – znanym potem z tego, że w tym samym domu przed wojną urodził się także przed wojną Stanisław Ostoja-Kotkowski, który po emigracji do Australii stał się jednym z najbardziej znanych artystów tego kontynentu, Po wojnie w Przasnyszu ustanowiono, że rokrocznie będzie przyznawany medal Ostoi-Kotkowskiego dla najbardziej aktywnych twórców kultury pochodzących z Przasnysza lub jego okolic. Ja też w roku 2020 taki medal otrzymałem. Moją mamą była Alina Niksińska (z domu Kiembrowska) – zmarła w wieku 81 lat w 2004 roku, a tata Antoni Niksiński, który umarł 1994 roku, jak miał 71 lat. Miałem też brata Andrzeja, który był o 9 lat ode mnie starszy i już nie żyje – zmarł w 2012 roku.

1958 - 1970

W latach 1958-1966 uczęszczałem do Szkoły Podstawowej Nr. 1 w Przasnyszu, a potem w latach 1967 – 1970 do LO 36. 

1970 - 1972

Po maturze dwukrotnie próbowałem się dostać do ASP w Warszawie, ale z powodu braku punktów dodatkowych (za dobre robotnicze lub chłopskie pochodzenie) i braku jakichkolwiek znajomości lub układów rodzinnych nie dostałem się na tę uczelnię, pomimo że wszelkie egzaminy zdałem z najwyższą oceną. Uciekając przed wcieleniem mnie do wojska w 1970 roku pracowałem przez rok jako dekorator w Jednostce Wojskowej w Przasnyszu. A w następnym roku przeniosłem się do Warszawy i chodziłem nawet jako wolny słuchacz do ASP do pracowni Janusza Przybylskiego. Zaprosił mnie on (J.P.) na Plener dla uczestników jego pracowni starających się o dostanie do ASP. Ten Plener odbywał się w pięknym pałacyku w Nieborowie i Janusz Przybylski ze swoimi asystentami prowadził tam swoje wykłady z historii i teorii sztuki, a także warsztaty malarskie i rysunkowe dla kandydatów na ASP Rozwinąłem tam swoje umiejętności malarskie do tego stopnia, że skutek był taki, że przy ponownym egzaminie na ASP odrzucono moją teczkę – podobno z tego powodu, że jestem zmanierowany i „nieedukowalny”. 

Na szczęście egzaminy na Wydział Pedagogiczny z Nauczaniem Początkowym Plastycznym odbywały się w późniejszym terminie można było je zdawać po egzaminie do Uczelni Plastycznych. Po egzaminie dostałem się na Uniwersytet Gdański na ten Wydział Pedagogiczny z Nauczaniem Początkowym Plastycznym. Na tej uczelni tej wtedy studiowało wielu „niedobitków”, którzy nie dostali się na różne uczelnie plastyczne w Polsce i po roku prawie wszyscy próbowaliśmy dostać się do PWSSP w Gdańsku.

1972-1974

Zdawałem na Wydział Rzeźby na PWSSP w Gdańsku za namową przyjaciela, który starał się tam dostać już czterokrotnie. Pomyślałem sobie, że zdając na rzeźbę, na pewno nie zostanę uznany za „zmanierowanego”, ponieważ nigdy wcześniej nie rzeźbiłem. Ku mojemu zdziwieniu i radości przyniosło to pozytywny efekt, ale we wrześniu dostałem pismo z rektoratu PWSSP, że na wydziale rzeźby nie ma wystarczającej ilości miejsc i zaproponowano mi studia przez rok na Wydziale Grafiki, a po roku przeniosą mnie z powrotem na wydział rzeźby. Było to jednak moje marzenie, żeby dostać się na wydział Grafiki, więc chętnie z tej propozycji skorzystałem i nie przenosiłem się już potem na rzeźbę. Pierwszy rok zaliczyłem w pracowni malarskiej prof. Borowskiego i pracowniach Liternictwa (Lorenczuk) i Projektowania Graficznego (Krechowicz). Szczególnie studia u prof. Lorenczuka z praktyki i teorii typografii wpłynęły na moją miłość do liter i trwa ona do dzisiaj. W następnym roku trafiłem do pracowni malarskiej wybitnego malarza i rektora PWSSP Władysława Jackiewicza. Profesor bywał rzadko w pracowni, ale miał dwójkę asystentów – ciekawą malarkę Teresę Miszkin i innego asystenta, którego nazwiska nie pamiętam i nie chcę pamiętać. Miałem z nim stałe konflikty, ponieważ nie tolerował on mojej ówczesnej skłonności do rysunku i grafiki warsztatowej. Ja mało wtedy malowałem i na wystawę po końcu roku miałem tylko dwa obrazy, ale kilkanaście rysunków i grafik. Ten asystent nie chciał mi wtedy zaliczyć roku, ale jak się okazało, że moje grafiki w dwóch kolejnych latach (1974 i 1975) dostały główne nagrody w Krakowskim Przeglądzie Grafiki Studenckiej, to na wystawie końcowej pokazał moje prace graficzne i rysunkowe w takiej ilości, że paradoksalnie miałem na tej wystawie najwięcej prac. Pogłębiający się konflikt z tym asystentem spowodował jednak, że zacząłem się starać o przeniesienie do ASP w Warszawie. Potem okazało się, że do Warszawy dotarło za mną jego pismo z PWSSP z Gdańska, że jestem nieodpowiedzialnym, konfliktowym i aspołecznym studentem.

Wakacje 1974

W naszą pierwszą podróż z moją ówczesną dziewczyną (moją miłością) Jolantą Mirecką pojechaliśmy w do Karpacza w Karkonoszach i obwędrowaliśmy tam wszystkie możliwe szlaki górskie. Potem wybraliśmy się jeszcze pociągiem do NRD i była to nasza pierwsza podróż zagraniczna. Najpierw pojechaliśmy do Drezna i w pociągu poznaliśmy przemiłą parę młodych Niemców, którzy od razu zaprosili nas na nocleg i gościnę u nich. W Dreźnie chcieliśmy przede wszystkim zwiedzić Drezdeńską Galerię i ku naszej rozpaczy okazało się, że właśnie tego dnia jest ona zamknięta. Dzięki mojej dobrej znajomości niemieckiego i naszej żałosnej minie strażnik ulitował się nad nami i wpuścił nas do tej galerii. Byliśmy więc sami w tej ogromnej galerii i mogliśmy w spokoju wszystko dobrze obejrzeć. Nasz zachwyt wzbudził przede wszystkim obraz Rafaela Santi „Madonna sykstyńska” – staliśmy przed nim jak zaczarowani chyba pół godziny. Wróciliśmy do domu ujęci przyjazną życzliwością jakiej doznaliśmy od różnych ludzie w Dreźnie i w Berlinie Wschodnim. A na ASP gdzie w pracowni litograficznej realizowałem właśnie swój cykl oparty na opowiadaniach Cortazara, Madonna Sykstyńska Rafaela wylądowała na jednej grafice z tego cyklu, Skojarzyła mi się z opowiadaniem Cortazara „Skasowane drzwi”.

Sierpień 1975

Z Jolą Mirecką jeszcze przed naszym ślubem pojechaliśmy w naszą drugą podróż zagraniczną. Pociągiem przez Ukrainę dotarliśmy po dwóch dniach do Warny w Bułgarii i rozczarowały nas strasznie tłumy na plażach Złotych Piasków, więc zaczęliśmy podróżować na południe szukając miejsca, które byłoby zgodne z naszymi oczekiwaniami. Zwiedziliśmy jeszcze po drodze niesamowite miasto Nessebar i po kilku dniach dojechaliśmy do campingu „Delfin” koło Ahtopola położonego na 30 metrowej skarpie nad zjawiskową piaszczystą plażą. Rozstawiliśmy nasz namiocik na brzegu tej skarpy i szczęśliwi położyliśmy się spać. W nocy poczuliśmy, że z tym namiotem lecimy. Przeturlaliśmy się prawie przez cały camping i po otwarciu namiotu okazało się, że nie spadliśmy ze skarpy do morza, bo wiatr wiał szczęśliwie w stronę lądu. Deszcze padał poziomo, a fale waliły tak, że bryza dostawała się na tą trzydziestu metrową skarpę – był to podobno sztorm stulecia. Delfin został odcięty od lądu i stał się wyspą. Po dwóch dniach przyjechały po nas amfibie wojskowe i przewieźli nas na kwatery do Ahtopola, a następnego dnia przywitało nas bezchmurne niebo i fantastyczna pogoda. Wróciliśmy więc na Delfina i zostaliśmy tam prawie dwa miesiące spędzając na prawdę rajskie wakacje. Na plaży i na campingu prawie nie było ludzi i tylko pod koniec naszego pobytu spotkaliśmy tam młodą parę Polaków (Elę i Piotrka Latałów ze swoim synem) i oni opowiedzieli nam o wiosce Warwara położonej dwa kilometry od Delfina, Dziwili się, że my za ten camping płacimy dwa razy więcej niż oni za kwaterę w prywatnej chałupie. Pokazali nam tą Warwarę i od następnego roku zaczęła się nasza miłość do tego miejsca, gdzie spędziliśmy dwadzieścia parę naszych następnych wakacji.

Październik 1975

Tą moją negatywną opinią o mnie nie przejął się w Warszawie tylko prof. Poznański (inni z powodu tego pisma z gdańskiej PWSSP zaopiniowali moje podanie o przeniesienie do ASP negatywnie). Tak więc od 1975 roku zacząłem studia na Wydziale Grafiki w pracowni malarskiej prof. Stanisława Poznańskiego i pracowni Litograficznej prof. Mariana Rojewskiego. Pierwszy z tych profesorów (S. Poznański) był tradycyjnym malarzem, pozostającym wiernym kanonom „koloryzmu”, ale był jednocześnie wybitnym pedagogiem. Przywrócił mi wiarę w moje możliwości malarskie. A ten drugi (M. Rojewski) był partyjnym działaczem (PZPR) na ASP i nie miał zbyt dużego pojęcia o sztuce. Do Poznańskiego trafiłem po swoich podróży do Drezna i Berlina, gdzie mogłem zobaczyć w wielu muzeach i galeriach dzieła starych mistrzów malarstwa i miałem przekonanie, że nie mam absolutnie żadnych szans, by zbliżyć się w moim malarstwie do poziomu starych genialnych malarzy włoskich lub holenderskich, ponieważ poraziła mnie zupełnie ich magia koloru. Przestałem wtedy zupełnie malować – rysowałem ołówkiem i robiłem czarno-białe grafiki. A nawet jak malowałem, to były to prace właściwie monochromatyczne (biało – czarno – szare). Co ciekawe, większość z tych prac sprzedałem i do dzisiaj cieszą się one dużą estymą u wielu ludzi. Trochę deprymujące dla mnie było jednak to, że nie udało mi się żadnej z moich grafik później umieścić na Biennale Grafiki w Krakowie. (Pomimo tego, że na tym Biennale byli w Jury ci sami ludzie, którzy w poprzednich latach dawali mi dwukrotnie Grand Prix na przeglądzie Grafiki Studenckiej, a raz nawet dwie moje grafiki zdobyły pierwsze i drugie miejsce). 

Straciłem wtedy niestety wiarę w takie konkursy artystyczne i nigdy więcej nie wysyłałem swoich prac na takie imprezy. 

To, że w moich obrazach pojawił się w końcu znowu kolor, spowodował prof. Poznański poprzez mądre korekty i rozmowy ze mną. Do dzisiaj mam jednak z tym duży problem, ponieważ nie lubię banalnych zestawień kolorystycznych, które przychodzą mi łatwo, a szukanie oryginalnych gam kolorystycznych to dla mnie stale „droga przez mękę” – czasem coś wychodzi szybko samo, ale najczęściej potrzebuję na to miesięcy prób i błędów; paradoksalnie maluję ostatnio coraz bardziej kolorowe obrazy.

10 lipca 1976

Ożeniłem się z Jolantą Mirecką (ona zdecydowała się zmienić swoje nazwisko po naszym ślubie na Niksińska), którą poznałem jeszcze podczas nauki w LO w Przasnyszu. Co było pewnym fenomenem, połączyła nas nie tylko miłość (niemal od pierwszego spojrzenia) lub jej uroda, ale, co stało się dla nas bardzo ważne, mieliśmy w większości kwestii takie same poglądy. To samo nam smakowało i te same rzeczy w sztuce, w kinie, teatrze, literaturze i w poezji nam się podobały (lub nie podobały). Sytuacja, że ona studiowała psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, a ja na ASP w Warszawie, była dla nas na dłuższą metę nie do przyjęcia, więc 10.07.1976 zawarliśmy małżeństwo, żeby Jola mogła się przenieść do Warszawy. Piszę o tym tutaj również dlatego, ponieważ bez pomocy Joli, jej zrozumienia i tolerancji dla moich artystycznych planów i problemów, moja biografia mogłaby wyglądać dużo gorzej. Jestem więc jej za to, że jest przy mnie przez te wszystkie lata, bardzo wdzięczny.

Wakacje 1976

W naszą podróż poślubną na zaproszenie mojego przyjaciela Zdavko Papiĉa pojechaliśmy do niego do Ljubliany (Jugosławia). Zdravko studiował ze mną na ASP i zaraził mnie stosowaniem farb akrylowych, które były wtedy raczej nieznane w Polsce. Spowodowało to, że w końcu zacząłem znowu malować kolorowe obrazy. Wcześniej malowałem farbami olejnymi i przy mojej technice nakładania wielu półprzezroczystych warstw laserunkowych trwało to „wieki”, zanim kolejna warstwa wyschła. Farby akrylowe schły migiem, ale wielu pracowników Akademii bardzo je krytykowało, ponieważ uważali, że te farby szybko wyblakną i zaczną się łuszczyć. Ja mam jednak teraz wiele obrazów namalowanych akrylami, które mają po 40 lat i nic im nie dolega). Objechaliśmy potem stopem całą Jugosławię, przez Split, Dubrownik aż do Kossowskiej Mitrovicy i dotarliśmy do granicy Bułgarskiej, a potem do Warwary, gdzie zamieszkaliśmy w starej chałupie z przepięknym ogrodem u Baby Dafiny – jedynej chrześcijanki w okolicy. Spędziliśmy tam znowu resztę naszych wakacji. Ja dokonałem tam swojego chyba swojego największego odkrycia artystycznego – w lesie koło malutkiej chrześcijańskiej świątynki znalazłem trzcinę, która wyglądała jak cienki bambus. Zacząłem robić z tej trzciny różne instalacje na skałach, bo tworzyły one swoisty kontrapunkt do tych skał. Zrobiłem z tego masę fotografii i namalowałem wiele obrazów. Pokazałem je wszystkie na swojej wystawie w Instytucie Sztuki Nowoczesnej w Norymberdze w 1988 roku i prawie wszystkie tam sprzedałem. Warwara nie tylko tymi patyczkami, ale także oryginalnymi krajobrazami i swoistym nastrojem (czarem) inspiruje mnie do dzisiaj w mojej sztuce.

Czerwiec 1978

Skończyłem z wyróżnieniem studia na ASP w Warszawie i pokazałem dwie wystawy dyplomowe – serię 12 litografii „Pejzaż prawie bez znaczenia”, gdzie chciałem uwidocznić relatywizujący przepływ czasu dla naszych wspomnień i świadomości. Druga wystawa była malarska i pokazywała serię obrazów będących swoistymi rozmowami z artystami i ich dziełami z przeszłości i teraźniejszości (dotyczyło to najróżniejszych dziedzin od malarstwa poprzez muzykę, literaturę, teatr, kino i poezję). Po studiach, w związku z wyróżnieniem przy dyplomie, dostałem roczne stypendium artystyczne MKiS.

Wakacje we Włoszech

W wakacje po moim dyplomie w ASP pojechaliśmy z żoną w pierwszą naszą podróż do Włoch. Jak dojechaliśmy pociągiem do dworca Wenecja-Mestre i rozejrzeliśmy się po okolicy, to się trochę załamaliśmy widząc brzydką okolicę dworca i jakieś industrialne zabudowania, ale jak przeszliśmy przez dworzec i otworzyły nam się drzwi na kanał i starą Wenecję, to nam „Szczęka opadła”. Zobaczyliśmy tak bajkowy pejzaż ze starą architekturą Wenecji i gondole, a także tramwaje wodne pływające po kanałach, to mieliśmy wrażenie, że znaleźliśmy się w jakieś bajce. Po rezerwacji noclegu w Wenecja-Mestre wsiedliśmy do Tramwaju Wodnego i popłynęliśmy nim do starej Wenecji. Nasze pierwsze wrażenie bajkowości tej architektury pogłębiało się nam z każdym krokiem. Wydawało nam się, że trafiliśmy do jakiegoś teatru i jesteśmy daleko od realności i rzeczywistości. Nigdy potem żadne miasto nie wywarło na nas takiego magicznego wrażenia. Łaziliśmy po tym mieście do nocy i pogubiliśmy się tak w tych wąskich uliczkach i kanałach, że ledwo zdążyliśmy na nasz ostatni tramwaj wodny, którym mogliśmy dopłynąć do naszego mieszkania w Mestre

Nauczeni zeszłorocznymi doświadczeniami jeżdżenia auto-stopem po Jugosławii wybraliśmy się po zwiedzeniu Wenecji autostopem do Padwy. Zabrało nam to jednak dużo czasu i w Padwie dowiedzieliśmy się na dworcu, że pociągi we Włoszech kosztują tak tanio (około 20 zł kosztował nas bilet z Padwy do Sieny), że kompletnie nie opłaca nam się męczyć ryzykować dalszej podróży autostopem. Tak więc całe Włochy aż do Tarquinii za Rzymem przejechaliśmy pociągami. Po zobaczeniu wielu obrazów starych mistrzów włoskiego malarstwa w galeriach Wenecji, Florencji czy Rzymu zostałem tak zauroczony kolorem tych obrazów i ich genialnością, że po powrocie do Polski długo nie byłem się w stanie zmusić do malowania kolorowych obrazów. Zrobiłem wtedy całą serię czarno-białych rysunków ołówkiem i i litografii – też czarno-białych lub z maksymalnie zredukowanym kolorem.   

Październik 1979

Dostałem jeszcze stypendium artystyczne w Wiedniu, gdzie przez 10 miesięcy uczęszczałem do Akademie für Angewandte Kunst do podyplomowej, mistrzowskiej klasy u prof. Ungera. Zapoznałem się tam z najnowocześniejszymi technikami litograficznymi i zrobiłem dwie nowe grafiki na płytach aluminiowych, nie na kamieniach litograficznych, jak wcześniej. Pobyt w Wiedniu zaowocował też moim następnym wielkim odkryciem. Znalazłem tam w jednym sklepie dla plastyków cieniutki papier japoński – taką bibułę, która po zmoczeniu staje się przezroczysta i można nią nadawać różne ciekawe faktury na obrazach – stosuję tę technikę do dzisiaj. Poza tym w Wiedniu zetknąłem się z teatrem Angeliki Hauf. Była to wtedy jedna z najbardziej znanych aktorek austriackich. Kupiła jeden mój obraz i zaproponowała mi potem także zaprojektowanie plakatu do jej nowego przedstawienia oraz udział w tym przedstawieniu w roli statysty. Poznałem dzięki temu czołówkę aktorów Burgtheater, a także zwiedziłem większość najpiękniejszych kościołów w Austrii, ponieważ akcja tego teatru działa się w kościele i Angelika Hauf zdecydowała, że będzie to grała w prawdziwych kościołach, a nie w teatrach. Doświadczenie to rozszerzyło znacznie moją wiedzę o teatrze.

15 maja 1980

Urodził się nasz syn Marcin Niksiński i niestety „załapaliśmy się” z małym dzieckiem na ostatnią dekadę PRL z systemem kartkowym i pustkami na ladach sklepowych. Nikt z nas wtedy nie wierzył, że ten PRL kiedyś się skończy.

13 grudnia 1981

Ze stypendium artystycznego w Wiedniu wróciłem na początku października 1981 roku i nikt z nas nie mógł przewidzieć, że „Święto Solidarności” skończy się tak szybko i tragicznie. W Wiedniu ponawiązywałem masę kontaktów artystycznych i po wprowadzeniu stanu wojennego zablokowano w Polsce wszelkie połączenie telefoniczne, a o istnieniu internetu nikt jeszcze wtedy w Polsce nie słyszał, więc te wszystkie kontakty mi się urwały i wielu z nich nie odtworzyłem do dzisiaj. Wszyscy znani mi artyści bojkotowali wtedy Telewizję Polską i wszelkie propozycje wystaw (szczególnie za granica). Wtedy właśnie zaczęto do mnie wydzwaniać z Ministerstwa Kultury i Ministerstwa Spraw Zagranicznych, z Telewizji i z Radia. Zdziwiło mnie niesamowicie, że ktoś w tych Ministerstwach znalazł właśnie wtedy mój telefon, w sytuacji kiedy ani wcześniej, ani nigdy potem nikt z tych instytucji nigdy do mnie nie dzwonił. Dzwonili oni do mnie z licznymi propozycjami wystaw w Polskich Instytutach na całym świecie, a także partycypacji w organizacji mojej kariery w wielu galeriach i muzeach. W TVP proponowali mi wywiady, a także nakręcenie filmu o mnie i zgodziłem się tylko na tą ostatnią propozycję, bo pomyślałem, że zanim taki film będzie zrealizowany to będzie już pewnie postanie wojennym. Przysłali do mnie bardzo sympatyczną dziennikarkę Elżbietę Dryl-Glińską i nakręciliśmy film w moim mieszkaniu i pracowni. Potem minęło wiele lat i kiedy na jakimś wernisażu spotkałem znowu tą panią Dryl-Glińską, to jej nawet nie poznałem i ona mi przypomniała, że nakręciła o mnie film, o czym ja zupełnie zapomniałem. Okazało się jednak, że ten film w czasach PRL został zablokowany przez cenzurę, a potem w wolnej Polsce nikt w TVP nie był tym filmem zainteresowany – może pokutuje on w jakichś archiwach naszej telewizji? Mam też teraz poważne wątpliwości, czy dobrze zrobiłem rezygnując z tych propozycji licznych wystaw, bo wielu artystów wtedy z tego skorzystało i wielu z nich zrobiło na tym duże kariery. Nikt im teraz tego nie pamięta i nikt nie ma do nich o to dzisiaj żadnej pretensji.

Stan wojenny

W czasie stanu wojennego urządziliśmy u nas sylwestra. W tym czasie w Polsce były wyłączone telefony i nie wiem nawet w jaki sposób udało nam się zaprosić na tą naszą imprezę naszych przyjaciół i różnych znajomych – rozeszło się to tzw „pocztą pantoflową” i pojawiło się na tym sylwestrze bardzo dużo ludzi – nawet takich, których w ogóle nie znaliśmy i stale był nowy dzwonek do drzwi, co nas bardzo niepokoiło, bo baliśmy się że to przyszła milicja nas aresztować, ale to stale przychodzili nowi ludzie zwabienie odgłosami naszej zabawy. W naszym mieszkaniu na Stalowej były wtedy piece kaflowe i na dworze był duży mróz – powyżej 20 stopni minus. Koło południa zrobiło się bardzo zimno w zacząłem tych piecach palić, ale jakoś przez kilka godzin nie chciało się ocieplić, więc dokładałem stale od nowa węgla do tych naszych pieców. Wieczorem, jak zaczęli się schodzić goście zrobiła się u nas istna sauna, więc całego sylwestra bawiliśmy się przy otwartych oknach. Jak po północy wszyscy zaczęliśmy głośno chóralnie śpiewać „żeby Polska, była Polską”, to słychać to było na ulicy i podwórku. Pootwierało się wtedy dużo okien w okolicznych domach i ludzie przyłączali się do naszego śpiewu.  

Lipiec - Sierpeń 1982

Praca w Sommerakademie w Salzburgu. Od profesora Hradila, u którego studiowałem w Wiedniu, otrzymałem propozycję pracy u niego jako asystent w Letniej Akademii Sztuki. Pracę tę dostałem również dzięki znajomości z Barbarą Wally – dyrektorką tej Akademii, którą poznałem podczas mojego pierwszego pobytu w Norymberdze. Propozycja ta dotarła do mnie w czasie stanu wojennego w Polsce. W tym okresie nie było możliwe dostanie zezwolenia na wyjazd za granicę i nie miałem absolutnie żadnych szans na otrzymanie wtedy paszportu prywatnego. Zostałem więc zmuszony do starania się o paszport służbowy Pagartu. Dzięki zaproszeniu z Salzburga taki paszport dostałem, ale było to obwarowane licznymi warunkami i utrudnieniami. Między innymi miałem napisać raport o swoim pobycie w Salzburgu dla SB, ale tego nie zrobiłem – bez żadnych konsekwencji. Na tej Akademii zrobiłem moją jedyną grafikę w technice „suchej igły”i dałem jej tytuł „Boję się żyć”.

Grudzień 1985

Stypendium artystyczne miasta Salzburga. Także dzięki Barbarze Wally dostałem też propozycję miesięcznego stypendium artystycznego w Salzburgu, gdzie przygotowywałem się do wystawy w Galerii Varisella w Norymberdze, a jeden z powstałych podczas tego pobytu rysunków („i śniła mi się ryba”) kupiła do swojej kolekcji miejska Galeria Rupertinum.

1990

Współpraca z THEATERmëRZ w Grazu (także w latach 1991-1994) wspólnie z Willim Bernhart‘em realizuję wiele przedstawień teatralnych -„Fraktatów“). Współpraca z tym reżyserem była jednym z najważniejszych wydarzeń artystycznych w moim życiu. Willi (Bernhart) zadzwonił do mnie propozycją współpracy z jego teatrem w charakterze scenografa i grafika teatralnego. Jak mu powiedziałem, że nigdy dotąd nie współpracowałem z żadnym teatrem i nie zrobiłem żadnej scenografii teatralnej, a poza tym teatr, jak dotąd interesuje mnie najmniej ze wszystkich rodzajów sztuk, to on powiedział, że widział moje wystawy i katalogi i ma już dość wykształconych scenografów i chciał, żebym u niego robił scenografię tak, jak maluję swoje obrazy. Zaproponował mi, żebym zaprojektował mu plakat do nowego przedstawienia i nową wizytówkę teatru, a także nowe logo dla jego teatru. Mój projekt loga i plakat bardzo mu się podobał i potem przyjechałem do niego do Grazu. Zatrudnił mnie wtedy jako asystenta scenografa, który robił mu scenografię do aktualnego przedstawienia. Estetyka tej scenografii nie bardzo mi odpowiadała, ale było dla mnie na pewno cenne doświadczenia techniczne w tworzeniu tej scenografii. Nasze spotkanie w Grazu zaowocowało tym, że zaproponował mi, żebym zaprojektował mu (już samodzielnie) scenografię do sztuki Witkacego „W małym dworku” – śmiał się, że do tego przedstawienia zaangażował dużą polską ekipę i będą u niego grali Ewa Błaszczyk i Mikołaj Grabowski, kostiumy ma zaprojektować Irena Biegańska, a muzykę skomponuje Jerzy Satanowski i jak ja mu jeszcze zrobię scenografię to będzie miał kompletną polską grupę. Jego sentyment do Polski spowodowany był tym, że jako nastolatek trafił na sztuki i inne teksty Witkacego i tak się tym zachwycił, że zapragnął nauczyć się języka polskiego, żeby te teksty Witkacego poznać w oryginale. Podczas swoich studiów Wiedniu chodził na lektorat języka polskiego i potem postarał się też dostać stypendium artystyczne w Polsce i studiował jeszcze w szkole filmowej w Łodzi. Zrobił też w Polsce wiele przedstawień w wielu polskich teatrach. Jak go poznałem, to okazało się, że mówi on po polsku niemalże jak rodowity Polak. Pracę nad tym spektaklem „W małym Dworku” przyjąłem z ogromną niepewnością, ale w sytuacji, kiedy Willi nie żądał ode mnie żadnych makiet ani szkiców, chciał tylko bym uczestniczył w próbach i budował coś od razu na scenie, to ta praca zaczęła mi iść od razu relatywnie łatwo. Tym bardziej, że okazało się, że jeśli chodzi o sztukę, to rozumiemy się z Willim prawie bez słów. Przedstawienie i moja minimalistyczna scenografia odniosły taki sukces,że padła z jego (Willego) strony propozycja stałej, dalszej współpracy. Zrealizowaliśmy wspólnie potem 6 czy 7 przedstawień. Więcej o tym piszę w moim katalogu „Transcendencja obrazu”.

Wycieczka do Włoch

1993

Współpraca z Atelier Spieserhus w Rheinfelden (Szwajcaria).  Współpraca z Atelier Spieserhus zaczęła się od mojego zupełnie przypadkowego spotkania podczas pobytu na stypendium w Wiedniu z Agnieszką Jankowską, która kupiła wtedy ode mnie jedną grafikę, a potem stała się jedną z najważniejszych kolekcjonerek i promotorek mojej sztuki. Po studiach w Wiedniu wiele lat później przeniosła się do Rheinfelden pod Bazyleą, gdzie kontynuowała pracę w firmie La Roche. Jej znajomymi w Rheinfelden byli państwo Hans-Jacques i Madeleine Keller, którzy prowadzili tam Atelier Spieserhus. W tym Atelier pokazywali swoją ogromną kolekcję sztuki afrykańskiej, którą zgromadzili podczas wieloletniego pobytu w Afryce. Poza tym organizowali stale wystawy sztuki nowoczesnej, gdzie pokazywali twórczość artystów współczesnych razem z fragmentami tematycznymi swojej afrykańskiej kolekcji. Mnie też przez tę znajomość z Agnieszką J. zaprosili do zorganizowania dwóch wystaw, gdzie pokazywane były moje obrazy razem z marionetkami z Afryki. Potem zamówili u mnie serię rysunków opartych na moich fotografiach, które tam zrobiłem i zorganizowali następną moją wystawę z tymi rysunkami.

Moje obrazy, grafiki rysunki zrobione przy współpracy z Atelier Spieserhus znajdują się na mojej stronie www w zbiorach – wystawy, obrazy, grafiki i rysunki.

2009

International Plein – Air Mark Rothko – Daugavpils (Łotwa). Wyjazd na ten plener zawdzięczam na pewno Markowi Radke (to polski artysta, mieszkający od wielu lat w Niemczech), który był wcześniej na tym plenerze i bardzo polecił mi wyjazd do Daugavpils. Myślę też, że wstawił się za mną u szefostwa tego pleneru, ponieważ jest tam zawsze ogromna konkurencja artystów z całego świata. Malarstwo Rothko jest dla mnie bardzo ważne i myślę, że zawsze inspirowało mnie w kwestii posługiwania się kolorem, ponieważ on w genialny sposób malował tak, że kolorowe plamy przestawały być farbą, a stawały się kolorem. Był to dla mnie też na pewno najciekawszy, najlepiej zorganizowany, po prostu najlepszy plener w moim życiu. Grupę wyselekcjonowanych artystów z całego świata traktowano tam jak celebrytów, zapewniono nam indywidualne pracownie z pełnym wyposażeniem malarskim (sztalugi, pędzle, farby i blejtramy z zagruntowanym płótnem), mieszkanie w najlepszym hotelu w mieście z pełnym wyszynkiem, a także ciekawe wycieczki po okolicy, spotkania z artystami, krytykami i mediami łotewskimi. Miałem tam też okazję zobaczyć kilka bardzo ciekawych filmów o Marku Rothko. Namalowałem potem całą serię obrazów będących moją próbą rozmowy z tym artystą. Np. obraz „Rothko na warwarskiej plaży” namalowałem na tym plenerze i znajduje się on teraz w kolekcji Daugavpils Mark Rothko Art Centre.

27 maja 2009

W przeddzień moich urodzin urodziła się pierwsza nasza wnuczka Zuzanna, córka Marcina i jego żony Magdy. Co ciekawe jest to pierwsza dziewczynka w rodzinie Niksińskich. Od najmłodszych lat przejawiała ona fenomenalny talent plastyczny i jej prace stawały sie dla mnie często inspiracją do mojego malowania, a nawet jeden obraz namalowaliśmy wspólnie – „Dziecięce kwiaty nad morzem”

11 grudnia 2012

Urodził się nasz wnuczek Jędrzej Niksiński i jest on jak na razie nieprawdopodobnym oryginałkiem i jestem bardzo ciekawy, co z niego wyrośnie w przyszłości.

2015

Udział dyskusji na temat dwóch najbardziej znanych teatrów w Polsce – Teatru Tadeusza Kantora i Teatru Grotowskiego. Zostałem do tej dyskusji zaproszony przez Bogdana Wrzochalskiego – ówczesnego wicedyrektora Instytutu Kultury Polskiej w Wiedniu, jako znawca teatru Tadeusz Kantora, który to teatr od swojej premiery „Umarłej Klasy” zdefiniował moja definicję nowoczesnego teatru opartego na tradycji i indywidualnej oryginalności, określił całą moją filozofię sztuki w przyszłości. Spowodował także to, że przez wiele lat współpracowałem z TheaterMëRZ Willego Bernharta, który w tym swoim teatrze stosował w dużej mierze metody Teatru Cricot Tadeusza Kantora. Ta dyskusja odbyła się ramach festiwalu sztuk Sławomira Mrożka, który Instytut Polski zorganizował w wielu teatrach Wiednia. Wydał także książkę „Es war ein Leben, kein Schauspiel” (czyli „To było życie, a nie sztuka Teatralna”) gdzie wszyscy prelegenci, łącznie ze mną dostali możliwość opisania swoich przemyśleń lub doświadczeń teatralnych.

2017

Udział w Forum Nowych Autonomii  Sztuk zorganizowanym w Elblągu w Galerii EL przez Sławomira Marca – twórcy idei o konieczności Autonomii Sztuki, gdzie zostałem zaproszony przez niego do pokazania jakiegoś swojego obrazu i napisania tekstu do książki, która była z tej okazji wydana pod tym samym tytułem.

Deklaracja FNAS

Powołane Forum Nowej Autonomii Sztuki jest rodzajem eksperymentu, skupiającym doraźnie ludzi o bardzo różnych poglądach i zainteresowaniach. Lecz krytycznych wobec narastających unifikacji i monopolistycznych praktyk (zwłaszcza rodzimego) artworld. Łączy nas poczucie odpowiedzialności za przyszłość, która wcale nie musi by kontynuacją czy konsekwencją naszej zabetonowanej „aktualnej aktualności”. Poczucie odpowiedzialności za przyszłość, które przełamuje rujnujacą nas opozycję „konserwacji i postępu”, w równym stopniu zaklinowanych w schematach swych kolejnych radykalizacji. 

Czy potrafimy jeszcze myśleć i dyskutować o sztuce poza marketingową pragmatyką, poza grą chytrych manipulacji, narcystycznych automitologii i uzurpacji, a nade wszystko poza dalszą radykalizacją skrajności i fundamentalistycznych resentymentów? Czy w ogóle sztuka współczesna bez tego jeszcze istnieje?… Czy sztuka musi być już tylko funkcjonalna, pochodna od pragmatycznych zaangażowań, czy też możemy jednak negocjować jakąś formę nowej jej autonomii? Podkreślmy: nie bronić uniwersalistycznej klasycznej autonomii, lecz waśnie nieustannie negocjować jej aktualną postać.

Celem Forum Nowych Autonomii Sztuk (FNAS) jest aktywizacja troski o niezalezność i jakość sztuki

  1. FNAS postuluje autentyczny pluralizm – nie ma bowiem jednej sztuki, lecz nieskończenie wiele różnych sztuk; właściwie każdy potrzebuje sztuki na własną miarę
  2. FNAS walczy z funkcjonalizacjami, zawłaszczeniami i monopolizacjami sztuki (także lokalnymi i doraźnymi). Sztuka współczesna ma status eksperymentu i nikt nie ma prawa narzucać jej „jedynie słusznej, aktualnej, czy światowej” wykładni
  3. FNAS propaguje sztukę zakorzenioną w jednostkowej podmiotowości, zaangażowana w egzystencjalna i kulturowa grę o sens
  4. FNAS przeciwstawia się redukcji sztuki do roli gadżetu kolekcjonerskiego, mass medialnego wydarzenia, politycznej indoktrynacji, ale i narcystycznej autoterapii, czy tzw. towarzyskości
  5. FNAS staje w opozycji wobec artworld, który przestał być polem wolnej dyskusji, a zamienił w monopol publicznej redystrybucji idei sztuki
  6. FNAS przeciwstawia się toksyczności i bylejakości kultury masowe i wagi nabiera nie tyle zdolność adaptacji i socjalizacji, co właśnie odporności, zdolność samodzielnego i polemicznego praktykowania kultury czy sztuki.